piątek, 31 października 2014

Wszystkich Świętych....

Jutro Wszystkich Świętych... Kiedyś (podobnie jak u wielu osób) to był jeden z niewielu dni w roku, kiedy byłam na cmentarzu. Do tego roku wszyscy z mojej najbliższej rodziny żyli, a na grobach odwiedzałam pradziadków, chrzestnego i dalszą rodzinę. Teraz na cmentarzu bywam bardzo często, ponieważ odczuwam taką potrzebę. Lubię być przy Alusi grobie, rozmawiać z nią w swoich myślach. Ten tłum ludzi, który z ciekawością przygląda się przy jakim grobie się stoi, ta komercja, kiełbaski przy cmentarzu - to wszystko mnie teraz męczy. Lubię ciszę, kiedy można pobyć w samotności i dlatego jutro chyba nie wybiorę się na cmentarz. Już od kilku dni na cmentarzu są tłumy, a dzisiaj pojawiły się dodatkowo stragany. W sumie to dobrze, że są takie dni w roku, kiedy ludzie przypominają sobie o zmarłych, ale mi (zapewne jak każdemu z osieroconych rodziców) nie trzeba przypominać o tym, że leży tam ciałko mojego ukochanego Aniołka. Dziś miałam wolne, dlatego mogłam w ciągu dnia pojechać na cmentarz. Niestety sama, ponieważ mój mąż wyjechał na dwutygodniową delegację. Tak mi przykro jak patrzę na rodziców, którzy chodzą po cmentarzu ze swoimi dziećmi. Ja mogę tylko ozdobić i posprzątać grób mojego dziecka. Czasami zastanawiam się czy to nie jakaś kara za to, że w zeszłym roku nie byliśmy na cmentarzu we Wszystkich Świętych. Nie chcieliśmy, żeby Alusia się zaziębiła, bo było wtedy zimno. Dzisiaj (zresztą wczoraj też) paradoksalnie widziałam na cmentarzu Rumunkę z córeczką mniej więcej w wieku Ali, siedzącą na zimnej betonowej ścieżce. Jak widać są dzieci, których rodzice nie przejmują się ich zdrowiem, a one rosną i dobrze się mają, a człowiek próbuje ochronić swoją pociechę przed całym światem i cóż.... Tak czy inaczej - ktoś poza dziadkami odwiedził moją Królewnę, bo dzisiaj pojawiły się jakieś żółte kwiatuszki i 2 nowe znicze. Miło mi, że ktoś o niej pamiętał, poza najbliższymi oczywiście. Dziadziuś przyniósł piękną wiązankę, pozostałe kwiaty mimo mrozów ładnie wyglądają, wszystkie znicze jak co dzień zapalone, a mi serce pęka z tęsknoty. Tak bardzo chciałabym móc ją przytulić i znów poczuć się szczęśliwą. Czuję się bardzo samotna, szczególnie teraz - kiedy nie muszę iść do pracy a mój mąż jest tak daleko....Rodzice, siostra dzwonią, ale jakoś nie mam za bardzo o czym rozmawiać, bo jest mi tak źle....

wtorek, 21 października 2014

Ponad 4 miesiące po....

Od kilku dni zbieram się do napisania czegoś, ale zawsze było coś.... Za 3 dni moja córeczka skończyłaby rok i 4 miesiące. Ciężko jest żyć z tą pustką w sercu. Czas mija a ja powoli zaczynam rozumieć to co pisały osierocone mamy na forum www.dlaczego.org.pl. Czas nie leczy ran, tylko je zabliźnia. U mnie rana nadal jest jeszcze świeża. Nadal dopada mnie żal, smutek, złość, siedzę sobie w samotności i płaczę, kiedy nie widzi nikt. Płacz oczyszcza duszę, przynosi pewną ulgę, daje upust emocjom. Chodzę do pracy, uśmiecham się, rozmawiam z ludźmi, ale w głębi serca jestem bardzo smutnym człowiekiem, który przybiera pewną maskę, żeby ludziom łatwiej było z nim żyć. Po śmierci Ali świat nam się zawalił, utraciliśmy sens życia. Bardzo szybko postanowiliśmy, że zaczniemy się starać o drugie dziecko. To miała być taka łata na serce, nie zastępstwo bo Ali nikt nam nie zastąpi, ale poszukiwanie nowego celu, wypełnienia pustki w domu. Niestety, albo "stety" nam się póki co nie udało. Mam długie cykle, na dodatek po śmierci Aluni jestem rozchwiana hormonalnie ze względu na zaprzestanie karmienia piersią i stres. Tak na serio to mieliśmy 2 próby - obie nie udane, opłakane. Za każdym razem, kiedy przychodziła miesiączka byłam zrozpaczona, utwierdzałam się tym, że już mnie nic dobrego nie spotka, że już nie będziemy nigdy mieli dziecka i że coś jest ze mną nie tak. Pewnie to, że z Alusią udało nam się za pierwszym razem też się do tego przyczyniło. Tak czy inaczej ostatnią miesiączkę przepłakałam. Poszłam nawet do psychologa, bo ta beznadzieja sprawiła, że nie miałam siły wstawać z łóżka, ale miałam też problemy ze snem. Wizyta nie pomogła mi jakoś szczególnie, ale troszkę sobie przemyślałam swoje podejście i chyba dotarło do mnie, że może mój organizm mówi mi, że jeszcze za wcześnie... Że jeszcze nie jestem gotowa na drugą ciążę, bo nie przeżyłam swojej żałoby. Dostałam też wyniki swoich hormonów i trochę się uspokoiłam - wszystko jest w normie. Pewnie nadal będziemy się starać, ale myślę, że uda nam się dopiero, kiedy mój organizm będzie gotowy na przyjęcie nowego życia. Póki co pozwalam sobie na płacz... Denerwują mnie teksty mojej rodziny "To jeszcze Cię trzyma?", "Musisz zapomnieć i żyć dalej, a nie tylko rozpamiętywać przeszłość." Czasami zastanawiam się czy na prawdę ludzie myślą, że ja kiedykolwiek zapomnę? Że "przestanie mnie trzymać"?. Moja mama ostatnio powiedziała mi, że powinnam się cieszyć, że Bóg mi Alę dał, że mogłam cieszyć się ciążą, przeżyć poród i poznać czym jest macierzyństwo. Tylko, że mnie na samą myśl o Bogu ogarnia złość... Nie potrafię myślę o nim jako o miłosiernym Ojcu, chodzić do kościoła, bo ogarnia mnie ogromny żal i złość. Nie wiem w co wierzyć.... Kilka dni temu na mój beznadziejny humor nałożyła się sytuacja ze szpitala. Jestem lekarzem (obecnie stażystą) i miałam zapisać się na staż z pediatrii. Miałam do wyboru szpital w którym zmarła Ala oraz zupełnie inny, w którym nigdy nie byłam. Już nawet załatwiłam sobie telefonicznie ten drugi, ale miałam poprosić o wpisanie na listę mojego koordynatora (który jest chirurgiem i oczywiście znał moją sytuację). Proszę go o zapisanie mnie do tego drugiego szpitala, na co on "A dlaczego nie chce Pani iść do tego pierwszego?" Na co ja" bo tam zmarła moja córka", a on na to" I co z tego? W każdym szpitalu umierają ludzie...". Różne emocje mną wtedy targały, ale zdołałam się wydusić z siebie tylko "ale nie w każdym szpitalu umiera własne dziecko" na co on "to nie wina szpitala tylko choroby". Nie wiedział, dlaczego Ala zmarła, ale jego brak ludzkich uczuć i to, że trudno było mu wyobrazić sobie jak wielkim przeżyciem dla mnie byłoby odbywanie stażu w szpitalu, w którym przeżyłam najgorsze chwile swojego życia, bardzo mnie uderzył. Przerażające jest to, że ludzie tak pozbawieni empatii są lekarzami...W końcu mnie zapisał tam gdzie chciałam, ale nigdy mu tego nie zapomnę i współczuję tego jakim jest człowiekiem. No nic - pojadę teraz do Ali, może będzie mi lżej. Kocham Cię Córeczko! Taki wiersz, gdzieś kiedyś przeczytałam (tak bardzo oddaje to co czuję):
 "bez Ciebie wartość życia inna, 
bez Ciebie dusza niestabilna, 
 bez Ciebie cisza inaczej brzmi ,
 bez Ciebie córciu już tyle dni, 
 bez Ciebie marzeń nie mam wcale, 
 bez Ciebie świat okryty żalem, 
 bez Ciebie córciu kwiaty układam, 
 do Ciebie jeszcze na głos gadam, 
 do Ciebie myśli moje lecą, 
 do Ciebie łzy się w oczach świecą i tak bez końca i do końca bez Ciebie, z Tobą… znów milcząca... "