wtorek, 12 grudnia 2017

Nadzieja

Zbliżają się Święta.Dla nas od kilku lat nie był to radosny czas.Kiedy tylko mogliśmy uciekaliśmy do ciepłych krajów,żeby nie bolało....W tym roku też zaplanowaliśmy 2-tygodniowy wyjazd na Maderę,ale czy dojdzie do skutku?To się okaże....Życie zrobiło nam niespodziankę.Po 3 nieudanych transferach in vitro, ogromnych rozczarowaniach i wiecznych oczekiwaniach w końcu za 4 próba, 6 dni po transferze 5-dniowej blastocysty ponownie ujrzałam 2 kreski na teście ciążowym. Radosc nie do opisania...Oczywiście to początek i wszystko może się zdarzyc, ale wierzę, że bedzie dobrze i zostanę po raz trzeci mama. Lekarz ma się zastanowić, czy pozwoli nam wyjechać  i za 2 dni dostanę  odpowiedz. Nawet jeśli bedziemy musieli zostać w domu, to trudno-najwazniejsze jest,żeby ciaza się rozwijała prawidłowo.  Jestem wdzięczna lekarzom oraz embriologom, bez których nie mogłabym teraz się cieszyć i psychologom, którzy doprowadzili moją psychikę do obecnego stanu. Cudzie trwaj....:)

wtorek, 31 października 2017

Psychoterapia

Kiedys nie bylam przekonana do psychoterapii.W zasadzie mowilam sobie "w czym moze pomoc mi psycholog?Przywroci mi dzieci?Nie...On nie wie co ja czuje, nie rozumie"i dlatego nie chcialam wybrac sie do psychologa.Jednak okolo rok po smierci Niny doszlam do takiego etapu, ze juz czulam, ze dalej nie dam rady.Kolejne niepowodzenia w zwiazku z in vitro sprawily,ze moja nadzieja, ktora dotad pozwalala mi funkcjonowac,zgasla.Poczulam, ze musze cos ze soba zrobic, bo brakuje mi sil i bardzo sie mecze wlasnym towarzystwem.Postanowilam sprobowac-zapisalam sie do psychologa.Mysle, ze to byl odpowiedni moment,odpowiednie osoby (w zasadzie 2 psychologow), czas takze zrobil swoje. Psychoterapia pozwolila mi wypowiedziec pewne rzeczy, uporzadkowac uczucia,mysli. Dodala mi sil. Balam sie, ze taki stan bedzie trwac chwile, bo przeciez zdarzaly mi sie gorki, po ktorych osiagalam w krotkim czasie dolki,ale tym razem jest inaczej.Od ponad 2 miesiecy czuje sie dobrze i ku mojemu zaskoczeniu latwiej mi zyc w spoleczenstwie. Po raz pierwszy od smierci dziewczynek czuje,ze wydostalam sie ze swojej rozpaczy i jestem gotowa rozpoczac kolejny rozdzial zycia.Moze juz go zaczynam?Czas pokaze.
Mysle ze moj maz tez jest juz krok dalej.Ostatnio odwiedzili nas znajomi z 8-letnia corka.Jeszcze niedawno nie wyobrazalismy sobie obcego dziecka w domu, ale w sumie nic nas nie zabolalo, bylo milo, po prostu normalnie.Niby nic wielkiego, ale dla nas to duzo.Powoli stawiamy czolo swoim lekom. Delektuje sie tym stanem i nie chce z niego wyjsc. Wierze ze teraz bedzie juz tylko lepiej...

sobota, 23 września 2017

In vitro

Kiedy podjelismy decyzje o in vitro z metoda pgd, moje wyobrazenie na temat in vitro, jego kosztow, przebiegu bylo skrajnie rozne od rzeczywistosci. Wydawalo mi sie, ze najwiekszym problemem bedzie uzyskanie zdrowych zarodkow. Myslalam, ze transfer uda sie za pierwszym razem, bo przeciez nie mam problemu z plodnoscia. Patrzac na cennik i myslac o kosztach, wydawalo mi sie ze to 10-15tysiecy zlotych. Nie wyobrazalam sobie, dopoki tego nie doswiadczylam jak ciezka fizycznie, a przede wszystkim psychicznie jest cala procedura in vitro, mimo ze jestem lekarzem. Tak naprawde na temat in vitro wiedzialam bardzo malo, do momentu kiedy sami nie przystapilismy do procedury.
Na poczatku zaskoczyly mnie koszty.Okazalo sie ze koszt samego badania pgd to 10-15tysiecy zl.Do tego dochodzil koszt procedury in vitro-kolejne  prawie 10tys zl. Kiedy juz dotarla do nas kwota prawie 25tys, dowiedzielismy sie, ze transferowac mozemy tylko mrozone zarodki, wiec do kosztow trzeba doliczyc kolejne 3tys zl plus koszty wizyt,wstepnych badan, czyli pierwsza procedura oczywicie bez gwarancji powodzenia to koszt ok 30tys zl.Duzo...No ale dla nas zdrowe dziecko jest bezcenne, to nasza nadzieja na powrot do zycia, na odzyskanie radosci. Z pomoca rodzicow oplacilismy pierwsze podejscie.Okazalo sie ze wyniki byly dobre, bardzo dobrze zareagowalam na stymulacje i uzyskalismy 8 ladnych blastocyst, ktore poszly do badania.Codziennie przez prawie 4tygodnie robilam sobie zastrzyki w brzuch, znosilam okropne bole glowy, zle samopoczucie, mnostwo wizyt lekarskich, ktore bylo trudno pogodzic z praca, a moj maz musial wykazac sie niebywala tolerancja w stosunku do moich wahan nastroju. Nasza motywacja byla ogromna, wiec jakos i to przetrwalismy.Potem byly ponad 2tygodnie oczekiwania na wyniki badania.Okazalo sie ze 3 na 8 zarodkow byly zdrowe, 2 chore i 3 nosicieli.Potem byly przygotowania do transferu, najdluzsze 6 dni oczekiwania na wynik beta-hcg,lzy i kolejne rozczarowanie kiedy pierwszy transfer sie nie udal.W mojej i tak zlej kondycji psychicznej osiagnelam po raz kolejny dno i stracilam wiare we wszystko.Trudno bylo sie podniesc, ale dalam rade wstac.Kolejny transfer przesuwal sie w czasie, poniewaz moj organizm zaczynal strajkowac.W koncu po kilku miesiach zdecydowalismy sie podac 2 zarodki z nadzieja, ze zwiekszy to szanse powodzenia.Niestety i tym razem sie nie udalo. Bylam wykonczona psychicznie, fizycznie, nie dostrzegalam kolorow.Poczucie beznadziei, rozczarowania, zalu,zlosci rozpieraly cale moje wnetrze.Na dodatek moja siostra byla w drugiej ciazy, a ja wiedzialam, ze na pewno w najblizszych miesiacach bede skazana na bolesna egzystensje bez perspektyw na lepsze zycie. Znow przesunelismy kolejna granice finansowa i zdecydowalismy sie na kolejne podejscie, tym razem z pgs i z 2 stymulacjami  zeby uzbierac wieksza ilosc zarodkow.Zaczelam chodzic do psychologa, bo sama meczylam sie ze soba. Znow robilam sobie po 2 zastrzyki dziennie,kolejne wizyty lekarskie, potem pojechalismy ponad 400km na pobranie komorek, kolejne znieczulenie, znow bunt mojego organizmu, ktory skonczyl sie w szpitalu. Okazalo sie ze ponownie powstalo 8 ladnych blastocyst.Po tygodniu przerwy, jeszcze cala obolala rozpoczelam kolejna stymulacje wg nowatorskiego programu i znow ponad 400km w jedna storne, kolejne znieczulenie i pick up.Tym razem powstalo 14 blastocyst.W sumie moje jajniki przezyly ponad 70 nakluc.Duzo...Wydalismy 70tysiecy zl. Duzo...Pewnie wolelibysmy wydac te pieniadze na samochod, fajne wakacje lub cokolwiek innego, ale w naszym kraju nie dosc ze placimy na nfz, to za leczenie musimy placic dodatkowo, bo nie jest refundowane (w przeciwienstwie do wielu innych panstw).Powoli zaczynamy walczyc o refundacje pgd, ale czy nam sie uda, nie wiadomo... Dla nas nie wywalczymy, ale dla innych, ktorzy tez zostali doswiadczeni przez los i nie stac ich na te metode, moze uda sie cos dobrego zrobic, choc przy aktualnych ideologicznych rzadach w Polsce jest to bardzo malo prawdopodobne...To tez jest bardzo frustrujace, ze ideologia wygrywa z nauka i politycy chca za nas decydowac, choc konsekwencje ponosimy my. Mamy nadzieje, ze to ostatnie podejscie, bo moj organizm ma dosc.Ostatecznie poszly 22 zarodki do badania.Z naszymi 2 mutacjami byly tylko 2...5 jest zdrowych,8 nosicieli, reszta miala wady chromosomowe, a jeden byl niediagnostyczny i czeka na ponowne badanie. Przed nami wiele szans i mam nadzieje, ze ktorys zarodek zechce zostac z nami i ze w koncu zaswieci slonce...W sumie to jakiego trzeba miec pecha-lacznie na 30 zarodkow tylko 4 byly chore, a w zyciu na 2 dzieci mielismy 2 chore coreczki....

środa, 14 czerwca 2017

Uczucia

Minal rok od kiedy odeszla Nina, a 3 lata od kiedy nie ma z nami Ali...Nasze zycie jakos sie toczy.Jestesmy razem choc nie zawsze wydawalo sie, ze tak bedzie.Ciezka jest strata jednego dziecka,strata dwojga dzieci wydaje sie juz nie do przejscia. Do tego swiadomosc obciazenia genetycznego i tym samym trudnej przyszlosci nie pomaga w poradzeniu sobie z tym dramatem, a jednak...Jednak zyjemy,nadal kochamy sie i wspolnie walczymy o to by kiedys jeszcze byc szczesliwymi. Czlowiek nigdy nie wie ile jest w stanie zniesc, a kiedy go to cale zlo spotyka i zrzuca w mroczna odchlan cierpienia, gdzies z wnetrza wykrzesa jakies resztki energii,sil i powoli sie podnosi, by dalej isc. Juz nigdy tak beztroski, mocno poraniony, z ogromna tesknota w sercu, a jednak czasem dla ludzi usmiechniety. Ostatnio jedna z moich pacjentek zapytala mnie czy mam dzieci i kiedy uslyszala ze mialam, ale zmarly, powiedzia ze nigdy nie przypuszczalaby, ze jestem tak okrutnie doswiadczona przez los, bo zawsze jestem usmiechnieta i pelna energii. W sumie co chwila kiedy ktos sie dowie o moich dziewczynkach, a nigdy nie kryje tego ze je mialam, gdy zapyta, mowi mi cos w tym stylu i zapada niezreczna cisza...Tak wlasnie jest-w pracy staram sie byc usmiechnieta i zyczliwa dla pacjentow.Lubie to co robie, daje mi to ogromna satysfakcje. W domu tez juz rzadziej placze, czasami wydaje mi sie ze uzyskalam juz jakas rownowage i powoli oswajam sie ze strata, zaczynam miec nadzieje, a potem wydarza sie cos co mnie wyprowadza z tego stanu. Moze to byc corka pacjentki, ktora jest niesamowicie podobna do Ali, jakas przypadkowa informacja na temat dziecka z ktorym lezala w szpitalu Ninka, niemal kazda rozmowa z moja siostra, ktora jest w kolejnej ciazy i ktorej corka niedawno skonczyla rok. Takich sytuacji, ktore przypominaja mi to, jak wiele stracilam jest mnostwo.Co chwila odczuwam zlosc, zal, zazdrosc i trace nadzieje na to ze kiedys i u nas zaswieci slonce. Moje relacje z moja rodzina od czasu smierci Niny i tych nieszczesnych chrzcin sa kiepskie.Wybaczylam im, ale co i rusz jakas zadra sie odzywa i uwiera...Ostatnio moja mama opowiadala mi jak to planuje pomagac teraz mojej siostrze, bo jej w ciazy tak ciezko i szyjka sie skraca, a ja od razu poczulam uklucie, bo przeciez mi nie pomagala nawet kiedy mialam zagrozona ciaze z Nina i lezalam plackiem 2 miesiace, a moja siostra wlasnie wrocila z wakacji..Nawet obiadu mi przez ten czas nie przywiozla..I znow moja rownowaga sie zachwiala, usmiech znikl i pojawily sie lzy oraz wewnetrzne rozpieranie.Pewnie tak juz bedzie zawsze. Czasami pozwalam sobie na pouzalanie sie nad soba, ale staram sie "otrzepac piorka" i isc dalej.

wtorek, 18 kwietnia 2017

Akceptacja

Ostatnie miesiace to ciezki czas, trudna proba dla mojego malzenstwa,dla mnie samej. Poczatkowo rzucilismy sie w wir pracy,szukanie domu,sprzedaz mieszkania. Wszystko poszlo gladko...Mieszkanie sprzedalismy w 3dni-widocznie bylo nam to pisane. Udalo sie nam znalezc nowe miejsce do zycia i byla to najlepsza decyzja jaka moglismy podjac.Mam teraz swoj ogrod,moj maz ma mnostwo zajec wokol domu, w koncu zauwaza ze drzewa sa zielone.Usmiecha sie na widok kosa, ktory obok zalozyl sobie gniazdo, podziwia przylatujace bazanty, powoli odzyskuje sily do dalszego zycia. W koncu zaczelismy na nowo sie dogadywac, on powoli sie otwiera. Ja zas kiedy w koncu osiadlam, kiedy oswoilam sie z nowa praca, urzadzilam dom, nagle opadlam z sil...Tak naprawde dopiero teraz rzeczywistosc mnie dopadla i podciela kolana.Od kilku miesiecy staramy sie o zdrowe dziecko metoda in vitro-niestety pierwszy transfer zakonczyl sie niepowodzeniem.Na pewno te ciagle brane hormony,kolejne rozczarowanie dolozylo sie do tego, ze nadejscie wiosny obserwowalam przez lzy, ale powoli sie podnosze i znow stane do walki.
Ciagle ucze sie akceptacji tego co sie wydarzylo i jestem juz krok dalej choc rany wciaz swieze. Wiem, ze w zyciu nic nie trwa wiecznie, jedno co jest pewne to zmiana.Nigdy nie pogodze sie ze smiercia moich dziewczynek, ale musze sie nauczyc akceptowac to ze ich juz nie ma,ze moje zycie wyglada jak wyglada, musze akceptowac siebie.Kazdy z nas wszystko straci.Nic nie jest na stale i tylko akceptacja tego stanu pozwoli mi dalej zyc. Moze jeszcze kiedys zaswieci slonce...