wtorek, 16 sierpnia 2016

Czas mija, a życi stoi w miejscu...

Mijają kolejne tygodnie naszej żałoby, bólu i rozpaczy.... Tak bardzo tęsknię za moimi dziećmi. Alicja czasami wydaje się już taka nierealna, natomiast Ninka ciągle gdzieś obok jest. Ciągle czuję, że nie ma jej w moich ramionach i boli do żywego. Ta żałoba jest inna, albo raczej zmienił się charakter żałoby, która trwa nieprzerwanie od ponad 2 lat. Jazda na cmentarz nie przynosi ulgi, wręcz sprawia, że boli jeszcze bardziej. Już nie czekam od miesiączki do miesiączki na dwie kreski na teście ciążowym. Patrzenie na zdjęcia dziewczynek, w szczególności Niny boli. Żyję w równoległej rzeczywistości, czasami brakuje mi łez...Chyba nie mam już uczuć. Żyję z dnia na dzień i staram się nie myśleć o moich dzieciach... Tak - staram się o nich nie myśleć. Sprzedaliśmy mebelki z ich pokoju, nie mogę się doczekać, aż wyprowadzimy się z tego mieszkania. Najchętniej pozbyłabym się wszystkiego, bo każda rzecz tak bardzo boli.....Kiedy nie myślę, jakoś daję radę, a kiedy wspominam i uświadamiam sobie ich brak, boli tak bardzo, że trudno wytrzymać. Wtedy nie mogę spać, mam backflashe z reanimacji Niny, z naszej jazdy karetką. Widzę jej cierpienie na twarzy i czuję, że ból aż mnie rozrywa. Moja mała księżniczka tak bardzo cierpiała, a ja nic nie mogłam zrobić. W końcu doszłam do tego, że skoro miałam stracić moje córeczki, to chociaż cieszę się, że nie walczyły tak długo z chorobą, nie cierpiały poza końcówką swojego życia, po to by i tak w końcu przegrać. Żyły prawie jak zdrowe niemowlęta poza hospitalizacjami i dostawały od nas maksimum miłości i naszego czasu. To cierpienie, którego doświadczyły to i tak było za wiele. Nie zasłużyły na to niczym.

Czas się dla nas zatrzymał. Ciągle czuję się mamą dwóch malutkich dziewczynek, które już nigdy nie urosną. Nie potrafię sobie wyobrazić Ali jako ponad 3 letniego dziecka, Nina też już zawsze będzie mieć 9 miesięcy. Wiem, że tylko zdrowe dziecko sprawi, że jakoś wrócimy do życia, że zaczniemy się uśmiechać, spotykać z ludźmi, że zdrowe dziecko nada życiu sens. Tylko czuję się wręcz bezpłodna. Naturalnie nie odważymy się mieć już więcej dzieci. Do adopcji się zraziliśmy po wizycie w jednym z ośrodków, z którego i tak dostaliśmy dyskwalifikacje. Jesteśmy zbyt wykończeni, żeby świadomie decydować się na dziecko, które nigdy nie będzie tak zdrowe, jakbyśmy tego chcieli, a wg Pani z ośrodka tylko takie dzieci idą do adopcji. Będziemy się starać o ciążę metodą in vitro pgd, ale póki co czekamy na specjalnie opracowaną dla nas metodę. Jedyne o  czym marzę to to, żeby in vitro się udało. Co do ciąży mam ambiwalentne uczucia. Z jednej strony pragnę dziecka, z drugiej myśl o kolejnej ciąży paraliżuje. Nawet dobrze, że musimy czekać na tę metodę, bo jestem fizycznie i psychicznie wykończona... Potrzebuję czasu, żeby choć trochę dojść do siebie i nabrać sił na kolejną ciążę. Poza tym in vitro to stymulacja mocno obciążająca organizm, sama procedura jest bardzo stresująca, bo pokładamy w tym ogromne nadzieje. Tak wiele już przeszliśmy, a tyle jeszcze przed nami.... Mam nadzieję, że nie przeżyjemy kolejnego rozczarowania i że w końcu czymś pozytywnym nas los zaskoczy.
Ostatnie 2 lata jedyne uroczystości, na których bywamy to pogrzeby. Najpierw zmarła Ala, potem mój schorowany dziadek, w maju odeszła Ninka, 3 tygodnie później babcia mojego męża, a niecały miesiąc temu nagle odeszła moja 89letnia ukochana babcia... Na dwa dni przed jej śmiercią śniło mi się, że umierała, a ja ją prosiłam, że jak będzie w niebie, to żeby zaopiekowała się moimi dziewczynkami. Wierzę, że teraz się nimi zajmuje i że będą nad nami czuwać.