wtorek, 18 kwietnia 2017

Akceptacja

Ostatnie miesiace to ciezki czas, trudna proba dla mojego malzenstwa,dla mnie samej. Poczatkowo rzucilismy sie w wir pracy,szukanie domu,sprzedaz mieszkania. Wszystko poszlo gladko...Mieszkanie sprzedalismy w 3dni-widocznie bylo nam to pisane. Udalo sie nam znalezc nowe miejsce do zycia i byla to najlepsza decyzja jaka moglismy podjac.Mam teraz swoj ogrod,moj maz ma mnostwo zajec wokol domu, w koncu zauwaza ze drzewa sa zielone.Usmiecha sie na widok kosa, ktory obok zalozyl sobie gniazdo, podziwia przylatujace bazanty, powoli odzyskuje sily do dalszego zycia. W koncu zaczelismy na nowo sie dogadywac, on powoli sie otwiera. Ja zas kiedy w koncu osiadlam, kiedy oswoilam sie z nowa praca, urzadzilam dom, nagle opadlam z sil...Tak naprawde dopiero teraz rzeczywistosc mnie dopadla i podciela kolana.Od kilku miesiecy staramy sie o zdrowe dziecko metoda in vitro-niestety pierwszy transfer zakonczyl sie niepowodzeniem.Na pewno te ciagle brane hormony,kolejne rozczarowanie dolozylo sie do tego, ze nadejscie wiosny obserwowalam przez lzy, ale powoli sie podnosze i znow stane do walki.
Ciagle ucze sie akceptacji tego co sie wydarzylo i jestem juz krok dalej choc rany wciaz swieze. Wiem, ze w zyciu nic nie trwa wiecznie, jedno co jest pewne to zmiana.Nigdy nie pogodze sie ze smiercia moich dziewczynek, ale musze sie nauczyc akceptowac to ze ich juz nie ma,ze moje zycie wyglada jak wyglada, musze akceptowac siebie.Kazdy z nas wszystko straci.Nic nie jest na stale i tylko akceptacja tego stanu pozwoli mi dalej zyc. Moze jeszcze kiedys zaswieci slonce...