środa, 14 czerwca 2017

Uczucia

Minal rok od kiedy odeszla Nina, a 3 lata od kiedy nie ma z nami Ali...Nasze zycie jakos sie toczy.Jestesmy razem choc nie zawsze wydawalo sie, ze tak bedzie.Ciezka jest strata jednego dziecka,strata dwojga dzieci wydaje sie juz nie do przejscia. Do tego swiadomosc obciazenia genetycznego i tym samym trudnej przyszlosci nie pomaga w poradzeniu sobie z tym dramatem, a jednak...Jednak zyjemy,nadal kochamy sie i wspolnie walczymy o to by kiedys jeszcze byc szczesliwymi. Czlowiek nigdy nie wie ile jest w stanie zniesc, a kiedy go to cale zlo spotyka i zrzuca w mroczna odchlan cierpienia, gdzies z wnetrza wykrzesa jakies resztki energii,sil i powoli sie podnosi, by dalej isc. Juz nigdy tak beztroski, mocno poraniony, z ogromna tesknota w sercu, a jednak czasem dla ludzi usmiechniety. Ostatnio jedna z moich pacjentek zapytala mnie czy mam dzieci i kiedy uslyszala ze mialam, ale zmarly, powiedzia ze nigdy nie przypuszczalaby, ze jestem tak okrutnie doswiadczona przez los, bo zawsze jestem usmiechnieta i pelna energii. W sumie co chwila kiedy ktos sie dowie o moich dziewczynkach, a nigdy nie kryje tego ze je mialam, gdy zapyta, mowi mi cos w tym stylu i zapada niezreczna cisza...Tak wlasnie jest-w pracy staram sie byc usmiechnieta i zyczliwa dla pacjentow.Lubie to co robie, daje mi to ogromna satysfakcje. W domu tez juz rzadziej placze, czasami wydaje mi sie ze uzyskalam juz jakas rownowage i powoli oswajam sie ze strata, zaczynam miec nadzieje, a potem wydarza sie cos co mnie wyprowadza z tego stanu. Moze to byc corka pacjentki, ktora jest niesamowicie podobna do Ali, jakas przypadkowa informacja na temat dziecka z ktorym lezala w szpitalu Ninka, niemal kazda rozmowa z moja siostra, ktora jest w kolejnej ciazy i ktorej corka niedawno skonczyla rok. Takich sytuacji, ktore przypominaja mi to, jak wiele stracilam jest mnostwo.Co chwila odczuwam zlosc, zal, zazdrosc i trace nadzieje na to ze kiedys i u nas zaswieci slonce. Moje relacje z moja rodzina od czasu smierci Niny i tych nieszczesnych chrzcin sa kiepskie.Wybaczylam im, ale co i rusz jakas zadra sie odzywa i uwiera...Ostatnio moja mama opowiadala mi jak to planuje pomagac teraz mojej siostrze, bo jej w ciazy tak ciezko i szyjka sie skraca, a ja od razu poczulam uklucie, bo przeciez mi nie pomagala nawet kiedy mialam zagrozona ciaze z Nina i lezalam plackiem 2 miesiace, a moja siostra wlasnie wrocila z wakacji..Nawet obiadu mi przez ten czas nie przywiozla..I znow moja rownowaga sie zachwiala, usmiech znikl i pojawily sie lzy oraz wewnetrzne rozpieranie.Pewnie tak juz bedzie zawsze. Czasami pozwalam sobie na pouzalanie sie nad soba, ale staram sie "otrzepac piorka" i isc dalej.