środa, 4 marca 2015

Ile bólu może znieść ludzkie serce...?

"Ile bólu może znieść ludzkie serce?" To pytanie towarzyszy mi praktycznie od kiedy dowiedziałam się o chorobie Ali. Czasami osiągam dół emocjonalny, potem się podnoszę, próbuję znaleźć w sobie wiarę i nadzieję, że jeszcze się jakoś ułoży, po czym znów następuje cios, który sprowadza mnie na samo dno...
Ostatnio przeżyliśmy kolejny koszmar..... Paradoksalnie o tej samej porze roku, w tych samych dniach, kiedy to dowiedzieliśmy się o chorobie Alusi. Jak pisałam wcześniej, jestem w ciąży. To już 15 tydzień. Wiedziałam, że będzie ciężko, ale nie wiedziałam, że aż tak. Koszmar zaczął się na USG oceny wad płodu w 12 tyg, kiedy okazało się, że NT wynosi 3,1. Dodatkowo jakieś pulsowanie w DV powyżej normy... Świat znów runął... Moja nadzieja zaczęła przygasać. Lekarze poinformowali o konieczności dalszej diagnostyki, biopsji kosmówki lub amniopunkcji. W pierwszej kolejności trzeba wykluczyć wszelkie abberacje chromosomowe (z naciskiem na Zespół Downa), potem obserwacja serca, bo to także może być przyczyną zwiększonej przezierności. Sama nie chciałam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.... I gdzie jest ten miłosierny Bóg?!!! Pytałam... Wizyty u kilku ginekologów, nieudane próby wykonania biopsji, aż w końcu zdecydowaliśmy się wykonać badanie NIFTY, żeby nie czekać w bezczynności do amniopunkcji i żeby dowiedzieć się czegoś jak najszybciej. W głowie miałam same czarne myśli. W ciągu chwili uwierzyłam w to, że moje dziecko jest chore... Śniły mi się chore dzieci, potem była bezsenność... Myśli samobójcze... Co jeśli amniopunkcja lub NIFTY wyjdą źle? Czy byłabym w stanie usunąć chore dziecko? Czy byłabym w stanie psychicznym donosić ciąże, urodzić i znów przeżyć ten koszmar?  To za wiele... Tego już nie udźwignę... Płakałam, nie spałam, nie funkcjonowałam przez 2 tygodnie, tylko przekopywałam internet w poszukiwaniu nadziei. W końcu po 12 dniach dostałam wynik NIFTY - prawidłowy!!! Ulga nie do opisania... Ktoś kto tego nie przeżył nie zrozumie... Oczywiście wiem, że to wcale nie znaczy, że wszystko ok, ale wierzę w ten wynik i że dziecko nie ma tych najpoważniejszych, najpowszechniejszych zaburzeń genetycznych. Nie będę ryzykować już amniopunkcji, tylko mam mieć USG co 4 tyg w celu oceny serduszka (które póki co jest bez zarzutów). Oczywiście lęk ciągle mi towarzyszy, ale przynajmniej nie będę musiała podejmować decyzji co do terminacji...
Poza tym życie znów mnie nauczyło, że wszelkie poglądy ulegają weryfikacji... Kiedyś głośno mówiłam, że nigdy bym nie usunęła ciąży, ale teraz po tym wszystkim co przeszliśmy już nie jestem tego taka pewna... Nie wiem co bym zrobiła i  cieszę się, że choć ta decyzja mnie nie dotyczy.  Ktoś kto nie przeżył gehenny, którą jest nieudana walka o życie dziecka, mieszkania w szpitalu przez długi czas, wyczerpania fizycznego a przede wszystkim psychicznego, patrzenia na cierpienie ukochanego dziecka, do którego z każdym dniem się przywiązuje coraz bardziej, aż w końcu widok własnego martwego dziecka - tego nie zrozumie... Dla mnie  inne jest przywiązanie matki do dziecka w ciąży, a zupełnie inne do dziecka, które się wychowuje, na które się patrzy jak dorasta i nagle się je traci, dlatego nie wiem na co bym się zdecydowała i wiem już że nie wolno nikogo oceniać, bo to jest bardzo traumatyzująca decyzja, w której żadne z rozwiązań nie jest dobre....
I jeszcze jedno - noszę pod sercem drugą córcię.... Tak bardzo się cieszymy z mężem... Choć kochalibyśmy synka tak samo mocno, córeczka po śmierci Ali była naszym marzeniem.