piątek, 23 stycznia 2015

Ambiwlencja uczuć...

Jestem w połowie dziewiątego tygodnia ciąży. Czuję się kiepsko , czyli dokładnie tak samo jak było w przypadku ciąży z Alą. Wymioty, nudności, zmęczenie, brak apetytutu - te dolegliwości doskwierają najbardziej, ale mam nadzieję, że dziecko rozwija się dobrze, więc jakoś to znoszę. Do tego dochodzą wahania nastrojów i ambiwalencja uczuć...Podobnie mam z wiarą... Nie wiem sama co myśleć, w co wierzyć. Nie zaliczam się do grona osób, którym wiara pomaga przejść przez żałobę, nie dopatruję się żadnego sensu w tym, że straciłam swoje ukochane dziecko, nie potrafię też uwierzyć w to, że tam jest jej lepiej, a na myśl o Bogu ciągle czuję złość...Z drugiej strony całe moje życie byłam wychowywana w tej wierze. Święta, sakramenty były dla mnie ważne. Do tej pory od śmierci Ali żyjemy z dnia na dzień. Nie rozmawiamy o Bogu, nie chodzimy do kościoła, bo nie potrafimy. Udawaliśmy, że Świąt nie ma i w sumie nie zastanawiałam się nad tym jak żyć dalej... Teraz to się zmieniło. Jestem w ciąży. Będziemy mieli drugie dziecko. Jak je chować? Co mówić? Z jednej strony nie potrafię już tak wierzyć jak kiedyś, nie mogę się przemóc, żeby iść do kościoła, bo wewnętrznie tego nie czuję, a zawsze staram się być szczera i nie robić czegoś na pokaz. Z drugiej zaś strony nie wyobrażam sobie nie chrzcić dziecka, nie posłać go do pierwszej komunii, nie uczyć kolęd czy nie obchodzić Świąt.... Sama nie wiem już czy wynika to z resztek wiary czy z jakiejś wpajanej mi przez lata tradycji, ale czuję, że kiedyś będę musiała zrobić krok w którąś stronę... Tak więc trochę jak schizofrenik mam ambiwalencję uczuć i znów zaczynam się czuć jak na rozstaju dróg...